- Dziękuję - odparła powściągliwie. Dlaczego on się do niej uśmiecha niby
zdziecinniały staruszek? - Tędy, panienko, tędy. Becky weszła za nim do wspaniale urządzonego westybulu. Dlaczego kamerdyner patrzy na nią, jakby była dzikim zwierzęciem w menażerii? Dwaj czujni, muskularni lokaje w liberiach czekali w pobliżu, a służąca w czepku i fartuszku wytrzeszczała na nią oczy. Kamerdyner dał jej jakiś znak i dziewczyna w pośpiechu wbiegła na schody. Działo się tu coś dziwnego. - Prowadzi mnie pan do księcia? - spytała Becky. - Ależ oczywiście - i kamerdyner delikatnie skierował ją ku wyściełanej sofie przy ścianie. - Proszę chwileczkę zaczekać. Zaraz poślemy po jaśnie oświeconego. - Chciał pan chyba powiedzieć: „po jego wysokość”? - Ach, oczywiście, panno Ward, pomyliłem się. - Przecież nie mówiłam, jak się nazywam. - Becky zbladła. Dwaj potężnie zbudowani lokaje podeszli do niej powoli. Zerwała się z sofy. - Co to wszystko ma znaczyć?! Chcę się widzieć z księciem Westland! Nim kamerdyner zdołał odpowiedzieć, usłyszała czyjeś ciężkie kroki. Ścierpła na niej skóra. Michaił! Nie czekała, aż go zobaczy. Pchnęła kamerdynera na jednego z lokajów i prześlizgnęła się pod ramieniem drugiego, który próbował ją schwytać. Służąca zbiegała ze schodów i krzyknęła przeraźliwie, gdy Becky rzuciła się ku drzwiom. - Rebecca! - huknął Michaił. - Wracaj! Nie obejrzała się nawet. Wpadła w otwarte drzwi frontowe i rzuciła się do ucieczki. Alec skrył się za rogiem, gdy Becky wyskoczyła na zewnątrz ledwie kilka chwil po tym, jak weszła do rezydencji Westlanda. Ku jego zdumieniu popędziła prosto przed siebie. Już miał zawołać na nią po imieniu, gdy jakiś mężczyzna wybiegł z pałacu w ślad za nią. Wysoki, smukły brunet z krótką, szpiczastą bródką, która okalała zacięte usta, wydał się Alecowi znajomy. - Rebecca! - wrzasnął brunet donośnie, z obcym akcentem. Miał około czterdziestki i nosił wojskowy mundur - białe spodnie, wysokie czarne buty, granatową kurtkę ze złotymi epoletami, zapinaną na mosiężne guziki. - Dość tych szaleństw! Wracasz ze mną do domu! Becky jakby go nie słyszała, biegła co sił w nogach. Umundurowany mężczyzna warknął coś w obcym języku. Natychmiast spoza pałacu wybiegło czterech potężnych Kozaków. No, oczywiście. Przecież to książę Kurkow! Hrabina Lieven, żona rosyjskiego ambasadora, podczas całego sezonu nie mogła się nachwalić swojego rodaka, przyjmowano go więc chętnie wśród londyńskiej elity. Niesłychana popularność cara Aleksandra sprawiła, że znajomość z dobrze urodzonymi Rosjanami była wówczas w modzie. Mimo że Anglikom o szerszych horyzontach wydawali się oni równie okropni jak amerykańscy właściciele niewolników. A wszystko to z tego powodu, że nieludzko traktowali swoich podwładnych. Alec nie wiedział, co myśleć o cudzoziemskim księciu. Z pewnym rozbawieniem obserwował, jak Rosjanin paraduje po Londynie z orszakiem Kozaków, niby car we własnej osobie. Cóż go jednak łączyło z Becky Ward? Nagle przypomniał sobie jeźdźców, których minął zeszłej nocy w powozie. Och, te ich czapy! A teraz zobaczył ich znowu. Kurkow rzucił im jakiś rozkaz i czterech natychmiast ruszyło w pogoń za Becky. Alec przypomniał sobie, że spała pod portykiem Draxingera, niedaleko miejsca, gdzie ich spostrzegł. Czyżby to jej szukali? Jeśli tak, to z jakiego powodu? - O co tu chodzi? - mruknął pod nosem. - Czy dlatego poszła ze mną, żeby im uciec? Obawiał się, że zna odpowiedź. Serce mu się ścisnęło. Och, Becky nie musiała przecież spędzić z nim nocy, żeby jej pomógł. Nie był aż takim nikczemnikiem. W drzwiach pałacu ukazał się sam książę Westland. - Na Boga, Kurkow, co się tu dzieje? Alec zamierzał ruszyć w ślad za Becky, gdy usłyszał słowa Rosjanina: - Przepraszam, wasza wysokość. Moja kuzynka jest ciężko chora. Kuzynka? - Jej matka również była osobą niezrównoważoną - kontynuował - jak pan pewnie